Koronawirusy i bieganie

A właściwie koronawirusy i brak biegania chciałoby się powiedzieć. Zwłaszcza tego oficjalnego, na zawodach. Pierwsze niepokojące informacje doszły z Tokio. Bieg tylko w gronie elity, cała reszta zawodników… nie w tym roku. Głosy oburzenia w środowisku. Jeszcze nie był to czas by zagrożenie traktować w Polsce poważnie.

Trzymałem kciuki mocno, by odbyły się Mistrzostwa Świata w Półmaratonie w Gdyni. Organizatorzy trzymali się dzielnie, ale niestety. Najważniejsza połówka świata w tym roku została przełożona na październik. Odbędzie się 6 dni po maratonie chicagowskim. Niezły numer. W ogóle ten cały październik 2020 powinien trwać ze 3 miesiące.

Ostatnią ważną nieodwołaną imprezą był maraton londyński. Termin 26 kwietnia dawał nadzieję, że może się jednak odbędzie. Ale i to padło dwa dni temu. Przełożony na 4 października. Siedem dni przed Chicago. Tydzień po Berlinie. Ciekawe ilu zawodników ze światowej czołówki pobiegnie te 3 maratony, tydzień po tygodniu.

W tym stanie rzeczy, pierwszym eventem który mnie interesuje jest bieg po pasie startowym w Gdańsku (jakoś w czerwcu). Tymczasem po zdjęciu wszelkiej presji przygotowawczej, mogę sobie biegać jak chcę. To pewnie będzie oznaczało bieganie po 3 razy w tygodniu. Według zasady: Long Run w niedzielę i trening aerobowy, a w środku tygodnia zabawy w sprinty i takie tam różne anaerobowe historie.

Początek sezonu jest w sumie śmieszny. Przypomniała mi się książka o ultramaratonach którą czytałem i słowa autora opisującego jak gubi brzuch na początku nowego roku biegania i szybko wraca do formy.

Doświadczam czegoś podobnego. Wybudziwszy się z zimowego uśpienia i zapominania o kontuzji biodra, obserwuję z zadowoleniem postępy. Regularnie zegarek po treningu krzyczy mi, że mam 3 dni odpoczywać.
Ogólnie to ciekawe jest jeszcze coś innego. W ubiegłym roku kiedy zaczynałem biegać, moja głowa wyprzedzała ciało. To znaczy mentalnie dużo chciałem, ale nie było jeszcze umiejętności. I ciało nie nadążało z kondycją. Teraz wygląda na to, że jest odwrotnie. W maratonie nowojorskim od 18 kilometra biegłem z ogromnym bólem. A teraz moja głowa wciąż jakby nie mogła uwierzyć, że już biodro nie boli. Patrzę więc na czasy (jak dziś na treningu) i nie wierzę, że tak szybko zasuwam :)))

Na serio. Nie spodziewałem się, że pierwszą dyszkę w tym roku pobiegnę poniżej godziny. W ubiegłym zajęło mi dojście do takiej formy jakieś 4 miesiące. A tu proszę. Biegam i nie wierzę, że to możliwe. Ale zaczynam wierzyć, że ten mój drugi sezon biegania będzie wyjątkowy.

Dziś w Gdańsku rano puste ulice. Biegało się pięknie. Czego i Wam życzę. Biegajcie i podnoście odporność. Taka sytuacja.

Leave a Reply